Casa do Alentejo w Lizbonie

Każdy z nas kiedyś marzył, albo nawet teraz marzy o znalezieniu wielkiego skarbu. W dzieciństwie śniliśmy o skarbach ukrytych po drugiej stronie tęczy, w lesie, albo po prostu na strychu. Dorosłym również marzą się skarby. Mogą być wielkie, materialne – wciąż jest mnóstwo amatorów Bursztynowej Komnaty czy Złotego Pociągu. Mogą być też bardziej duchowe i skoncentrowane na uczuciach. Ale mogą być też mniejsze. Nawet bardzo małe… Znalezione w domu, pracy, czy podczas wakacyjnych podróży.
I o takim małym, właśnie wakacyjnym skarbie chciałbym opowiedzieć. Nie, nie była to szkatułka pełna złota, odkopana nad oceanem, ale pewne miejsce w portugalskiej stolicy. Odkryliśmy je dzięki naszemu zaprzyjaźnionemu lizbońskiemu przewodnikowi Marcinowi z portugalstory.pl, który nas tam zaprowadził. To miejsce zdecydowanie zasługiwało na miano właśnie skarbu, bo…
Bo jak inaczej nazwać miejsce w samym turystycznym środku Lizbony, gdzie czas stanął niemal 100 lat temu i gdzie… nie ma turystów!!! Gdzie w cieniu pomieszczeń znajdziemy odpoczynek przed żarem portugalskiego słońca. Gdzie cichnie gwar i turystyczny zgiełk lizbońskich ulic, a strudzonym nogom można dać odpocząć rozsiadając się wygodnie na zabytkowych welurowych fotelach. Na dodatek światło wdzierające się przez okiennice i rozdzierające półmrok daje niesamowitą scenografię dla miłośników fotografii. Można się tu też posilić, smakując lokalnej kuchni albo poczytać bieżącą prasę w nastrojowej czytelni przy mieszczącej się tu bibliotece (pod warunkiem, że zna się portugalski 😉 ). Bardzo klimatyczne miejsce.
Mowa tu o Centrum Kultury regionu Alentejo, które działa w dawnym Pałacu Alverca. Tak, tak, działa, bo aktywnie wspiera, promuje i podtrzymuje tradycje i kulturę regionu Alentejo.
Pisałem, że niewielu turystów się tu zapuszcza, bo skąd mają wiedzieć, że takie coś istnieje. Zwłaszcza, że wejście do środka jest dobrze „ukryte” i „zamaskowane”. Zdecydowanie nie robi powalającego wrażenia w zapraszającym geście. Powiem szczerze – zastanawia, czy w ogóle wchodzić…

Wejść jednak warto, bo przekraczając drzwi wejściowe od ulicy Rua Portas de Santo Antão i pokonując schody trafiamy na mały dziedziniec w mauretańskim stylu.
A tam… chciałoby się zanucić: „staruszek portier z uśmiechem…”, no niestety nie dawał klucza a zamiast uśmiechu rysował się wyraz zadumy. I nawet nie wiem, czy był to portier, ale zapewne zważywszy na wiek, nie jedno tu widział i dużo mógłby opowiedzieć.
Z dziedzińca kolejnymi schodami dochodzimy do pozostałych pomieszczeń. Jest tu m.in sala balowa, tzw. lustrzana. Pełna kryształowych żyrandoli, stołów i krzeseł w stylu Ludwika XVI, no i oczywiście luster w zdobionych ramach. Łatwo tu się przenieść w czasie… wyobrazić sobie moment jej świetności.
A skoro o przeszłości mowa, to zanim przejdziemy dalej – może parę słów o historii? Bez zanudzania i krótko.
Zaczyna się wszystko farmą świń w połowie XV wieku. Później powstał tu pałac należący do rodziny wicehrabiego Miguela Paes de Amaral, zwany Pałacem Alvarca. Kolejne wieki i lata przeobraziły pałac w Majestic, a potem Monument Club – miejsca spotkań towarzyskich i gier hazardowych, jedno z pierwszych kasyn w Portugalii. Działało ono do 1932 roku, kiedy to lokal przejęło stowarzyszenie kupieckie regionu Alentejo (Gremio Alentejano) i gdzie powstał działający do dzisiaj Dom, czyli Casa do Alentejo.
Będąc przy historii a nawiązując do drzwi wejściowych – to nie są te właściwe. Te główne, obecnie już nieistniejące prowadziły od innej ulicy, mianowicie Travessa de S. Luis. I to tłumaczy skromność obecnych drzwi „pałacowych”.
Kontynuując odwiedziny odkrywamy bibliotekę z czytelnią. Zapach farby drukarskiej świeżej prasy i starych, zabytkowych mebli robi nieopisany klimat.
Jest też tutaj parę pomieszczeń zaadaptowanych na restaurację, serwującą dania portugalskie, wyśmienite mięsa i ryby, że o winach nie wspomnę.
Niestety wieczorem przy kolacji było trochę zbyt ciemno, by sprawnie sobie radzić z rybimi ośćmi. Ale od czego jest pomysłowość? ;).
Większość ścian zdobią stare kafelkowe mozaiki, a raczej malowidła na kafelkach, tzw. azulejos – dobrze znane z innych portugalskich miejsc. Tutaj te najstarsze datowane są nawet na XVII wiek. Są też oczywiście i młodsze.
Ale nie tylko ceramika zdobi tu ściany…
I tak, w tych niesamowitych wnętrzach można sobie wspaniale poprzebywać. Podładować akumulatory na dalsze zwiedzanie przepięknej Lizbony. No i oczywiście porobić zdjęcia. Fotografowanie nie jest łatwe, gdyż światło wpadające przez okna „wypala” matrycę, a w zakamarkach dalej położonych panuje solidny cień i generalnie światła jest mało. Ale przecież im trudniej, tym ciekawiej…
Podsumowując: Trafienie tutaj wprost z gwarnej ulicy, pełnej turystycznych „atrakcji” i znalezienie chwili wytchnienia w tak wyjątkowym miejscu jest czymś naprawdę niesamowitym.
Chętnie tu jeszcze wrócimy…
Jakie piękne miejsce!
Rzeczywiście jest to piękne i niesamowite miejsce. Zwłaszcza, że takie „sekretne”. Gorąco polecam 🙂